Była piękna wiosna. Pamiętam ten dzień tak dokładnie... Do domu dziecka tamtego sobotniego popołudnia, przyszło pewne młode małżeństwo. Mogli mieć z pięć lat stażu. Ona- szczupła, dość wysoka brązowo oka, brunetka. Loki elegancko spięte w kok, i okularki na nosie. Na sobie miała proste czarne spodnie, strojną bluzkę oraz marynarkę. On- równie szykownie ubrany, z delikatnym "jeżykiem" na włosach. Zapadły mi w pamięci jego świecące brązowe buty, które tak obrzydliwie nie pasowały do całości, że miałam ochotę podejść do niego i dać mu lekcje stylu... Dorosły, a nie potrafi się ubrać... Ech...
Nie było nam wolno wchodzić do biura, podczas wizyt, ale ja zawsze byłam ciekawską osóbką. Przez dziurkę od klucza obserwowałam co się dzieje, o czym pani Kinuyo rozmawia z przybyszami, jakie gesty wykonują rozmawiający. Zdarzyło się, że zostałam przyłapana, czasem pani Kinuyo, symulowała przejście do drugiego gabinetu, i z wielką perfekcją niczym polująca lwica, podchodziła do drzwi i jednym pociągnięciem zostawałam nakryta. Lądowałam na podłodze jak długa! Ale przynajmniej dostarczałam humoru. Do tego zawsze widniał na moim ryjku wielki "cheese".
- Ojej nic Ci nie jest? Zapewne właśnie przechodziłaś obok potknęłaś się i wpadłaś? Czyż nie? - Pytała, Kinu z uśmiechem na swych malinowych pomarszczonych ustach.
W ten sposób poznawałam wiele ludzi. Mogłam widzieć smutne, zapłakane, i weselsze twarze szarych postaci z zewnątrz. Zdarzało się, że mogłam zostać w gabinecie i posłuchać konwersacji. Ale było też nieprzyjemnie. Za karę nie mogłam oglądać dobranocki, albo musiałam siedzieć w kącie. Nie ważne. Dawałam sobie radę SAMA! Bawiłam się moim pluszowym misiem. Był bardzo stary, miałam go podobno od urodzenia. Kinu opowiadała mi, że jak byłam niemowlakiem, i jakieś inne dziecko chciało się pobawić moim Ishi, to syczałam i zaczynałam drapać. Byłam jak drapieżca, pilnujący zdobyczy. Podobno nigdy go nie puszczałam. Nawet uszyłam dla niego nosidełko, żebym mogła wykonywać codzienne czynności dwoma rękami. Czułam, że wiąże mnie z nim bardzo silna więź. Kiedyś przy śniadaniu zauważyłam, że rozpruły mu się plecki. Ujrzałam kawałek kremowej, pomiętej, zaplamionej - chyba moimi łzami - karteczki. Udając, że nic się nie stało, podziękowałam i odeszłam od stołu. Weszłam na moje łóżko, i wyciągnęłam papier. Okazało się, że jest to koperta. Malutka, z napisem "Michiko" i serduszkiem obok. Należała do mnie. Delikatnie otworzyłam ją i wyciągnęłam zawartość. Miałam w rączkach kartkę, z jakimiś szlaczkami... Nie umiałam tego odczytać! Owszem dziesięciolatki umieją czytać, ale nie hieroglify! Miałam dwa wyjścia... Pójść do malinowo ustnej opiekunki, albo zaczekać, aż będę umiała sama się z tym uporać...
Na razie tylko tyle, ale wkrótce następna część. Mam nadzieję, że was nie zanudzi, i nie minie mi wena. ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ;)
Ah.... Ślicznie przyozobiony. Świetne pomysły! I tytuł! :)
OdpowiedzUsuńPozdro!! :)